Lizbona – Portugalia dzień 6

Lizbona, no cóż, chyba trochę zawiodła. Wiele o niej czytaliśmy i może za bardzo porównywaliśmy ją w swoich wyobrażeniach do innych europejskich stolic. Faktem bezspornym jest urok wąskich, krętych i wznosząco-opadających uliczek. Ale chyba jednak nie tak sobie to wyobrażaliśmy. Na początek kilka dobrych rad jak dostać się do Lizbony z drugiej strony Tagu nie używając samochodu, bo znalezienie miejsca do parkowania nawet w weekend graniczy z cudem. My mieszkaliśmy w Costa de Caparica, więc zaproponowany przez Panią z hotelu pomysł na dojazd był następujący:

  1. autobus TST linii 124 na trasie Costa de Caparica - Cacilhas. Cacilhas to ostatnia stacja, zaraz przy terminalu promowym. Koszt w jedną stronę 2,95 EUR - bilet kupowany u kierowcy. Autobus kursuje całą dobę co 20-30 minut w zależności od pory doby. Czas podróży około35 minut. Pamiętajcie, że aby autobus zatrzymał się na przystanku, na którym go oczekujecie, trzeba zamachać na kierowcę. Podobnie, żeby wysiąść z autobusu trzeba nacisnąć przycisk "STOP",
  2. prom Cacilhas - Lizbona. Koszt RT 2,40 EUR. Prom kursuje od 4 rano do 2 w nocy co 20 minut. Terminal promowy w Lizbonie znajduje się przy stacji Metra Cais do Sodre oraz stacji kolejowej Estacao Cais do Sodre. Czas podróży około 10minut. Bilet kupuje się w kasie lub automatach samoobsługowych.
  3. dalej to już metro, tramwaje i autobusy. 24-rogodzinny bilet na wszystkie te trzy środki transportu (łącznie z tramwajami 12 i 28) kosztuje 3,95 EUR + 0,50 za kartę, którą można później doładowywać. Myślę, że warto, bo jednorazowy przejazd stylowym tramwajem 12 lub 28 kosztuje 2 EUR.

No cóż, wróćmy do samego zwiedzania Lizbony. Pierwsze kroki skierowaliśmy do zamku Św. Jerzego. A tam pomimo wczesnej pory (ok. 9:30 rano) tłumy niemiłosierne. Wycieczka za wycieczką. Odpuściliśmy sobie. Może jutro (jak się później okazało ani jutro, ani nigdy? podczas tej wyprawy). Wstęp 7 EUR. Kolejny punkt programu Se czyli Katedra. Szczerze powiedziawszy nie łatwo było ją znaleźć, ale kiedy już do niej trafiliśmy to rzeczywiście okazała bardzo pięknym miejscem. Dalej korzystając najpierw z tramwaju, a następnie autobusu znaleźliśmy się Miradouro de Sao Pedro de Alcantara. Świetny punkt widokowy, z którego można podziwiać fajną panoramę Lizbony. Nadszedł czas na przejażdżkę tramwajem zwanym Elevator do Gloria (w cenie biletu dziennego) i znowu jesteśmy nisko na Praca dos Restauradores. I tutaj naszła nas myśl: "A może porównać portugalską corridę do hiszpańskiej?". Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy i już po chwili siedzieliśmy w metrze kierującym się do stacji Campo Pequeno. Niestety w najbliższych dniach nie było możliwości obejrzenia tego krwawego widowiska. Natomiast arena... Z zewnątrz podobna do tych hiszpańskich, ale po wejściu do środka okazało się, że jest zadaszona i ze sztucznym oświetleniem. Bardziej to przypominało cyrk.

Jako niedawni zwiedzacze Valencji, zauroczeniu Miastem Nauki i Sztuki nie mogliśmy ominąć lizbońskiego Parque das Nacoes. Ale chyba i tutaj trochę się zawiedliśmy. Karta  Cartao do Parque kosztuje 19 EUR i obejmuje: wejście do oceanarium, wejście do pawilonu wiedzy, przejazd kolejką linową w dwie strony oraz przejazd mini kolejką i upust na wypożyczenie rowerów. Oceanarium chyba jednak za mocne słowo. Jest rzeczywiście bardzo duże akwarium (podobno drugie co do wielkości na świecie), kilka mniejszych z różnymi żyjątkami, ale każdy kto odwiedził oceanarium w Valencji, lub chociaż Loro Parque na Teneryfie będzie raczej zawiedzony. Dalej pawilon wiedzy - atrakcja przede wszystkim dla dzieci. Można się trochę pobawić, ale dopiero dzieci będą miały tutaj raj. I na koniec przejazd kolejką linową. Przejazd jak przejazd. Trwa około 10 minut w jedną stronę i największym jego walorem są świetne widoki na cały park i most Vasco da Gamy.

Po powrocie do centrum Lizbony pospacerowaliśmy jeszcze po dzielnicy Baixa. Robiąc zdjęcia w kilku znanych miejscach, np. w przy windzie Elevador de Santa Justa. Zjedliśmy mały lunch i tutaj największy szok... Lizbona to pierwsze miasto, które odwiedziliśmy, a w którym w biały dzień (ok. 17-tej), w ciągu pół godziny, trzy razy zaproponowano nam kupno narkotyków. I to wszelkiej maści od trawy, po naprawdę ciężkie odmiany. Ufff?

Po przekąsce wolnym krokiem udaliśmy się do terminalu promowego, z którego rozpoczęliśmy powrotną podróż do hotelu.

Z całą pewnością Lizbona jest piękna. Natomiast my nie potrafiliśmy tego piękna odkryć. Chyba spodziewaliśmy się czegoś innego. Na szczęście cała masa innych miejsc, które już widzieliśmyw Portugalii skutecznie rekompensuje to kiepskie wrażenie. I na pytanie: "Czy jechać do Portugalii?" Już dzisiaj odpowiadamy "Tak, tak, i jeszcze raz tak." 🙂

Zobacz dzień piąty                              Zobacz dzień siódmy

Czytaj więcej

Fatima, Batalha, Alcobaca – Portugalia dzień 2

Fatima Zwiedzanie Portugalii rozpoczęliśmy od najsynniejszego portugalskiego Sanktuarium Maryjnego w Fatimie. Muszę przyznać, że wcześniejsze informacje od znajomych o wszechobecnej komercji były mocno przesadzone. Jest co prawda sporo różnego typu "butików" z dewocjonaliami mniej lub bardziej kiczowatymi, ale przesady nie ma. Wszystko jest jednak bardzo drogie. Jesteśmy przed sezonem i zaraz po 13-stym, więc ludzi nie za dużo. Małe kłopoty z parkowaniem blisko Sanktuarium, ale za drugim podejściem znalazło się wolne miejsce. Cena parkingu 10 centów/12 minut. Maksymalnny czas parkowania 2 godziny = 1 EUR. Trochę to utrudniało sprawę, bo trzeba było parking odnowić, ale to nie jest wielka niedogodność. Wykorzystaliśmy okazję i uczestniczyliśmy we Mszy Św. w Bazylice. Msza po porugalsku, niewiele można rozumieć, ale... dwa zaskoczenia. Pierwsze - Pani śpiewająca psalmy również dyryguje wiernymi. Drugie - kobiety jako Szafarze Najświętszego Sakramentu rozdające Komunię Św. U nas tego chyba jeszcze nie ma. Oczywiście jak wszyscy pielgrzymi spaliliśmy w wielkim ognisku świecę wotywną. Inni palili różne woskowe części ciała - uszy, ręce nogi, a nawet jelita. Podsumowując Fatima bardzo przypadła nam do gustu i pewnie tu jeszcze wrócimy. Batalha Wracając z Fatimy postanowiliśmy zwiedzić Batalhę, której główną atrakcją jest Mosteiro de Santa Maria da Vitoria. Ogromną budowlę widać z drogi, więc trafić do niej nietrudno. Jest to dawny klasztor Dominikanów wzniesiony przez króla Joao I, który dumnie strzeże swojego dzieła siedząc na koniu na posągu przed kompleksem. Zwiedzaliśmy tylko pomieszczenia ogólnodostępne, ponieważ cena za wejście do jakichś atrakcji wynosiła 6EUR. Alcobaca Zwieńczeniem turystycznego dnia była Alcobaca. Miejscowość słynie z wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO dawnego opactwa Cystersów Monasteiro de Santa Maria. Tutaj również "wjazd" kosztował 6 EUR, więc zwiedziliśmy tylko to co za free. Monumentalna budowla robi ogromne wrażenie. Surowy klimat powoduje, że człowiek duchem przenosi się do roku początku XII wieku. Polecamy. To trzeba zobaczyć. Po więcej szczegółów odsyłam do przewodników i internetu. Wszystkie trzy miejsca zabrały nam sporo czasu, więc trzeba było zakończyć zwiedzanie na dzisiaj. Ponieważ rano nie korzystaliśmy z płatnych autostrad, więc AutoMapa prowadziła nas drogami porównywalnymi do polskich. Drogę powrotną postanowiliśmy przejechać nieco szybciej i wyruszyliśmy trasą płatną. Nie była płatna w całości tylko 2 odcinki, więc za około 100 km zapłaciliśmy 6,55 EUR (ile było płatnych km nie pamiętam - sorry). ------------------------------------------------------------- Informacje praktyczne: - parking w Fatimie 1 EUR/godz. - wejście do Monastyru w Batalha - 6 EUR - wejście do Monastyru w Alcobaca - 6 EUR - paliwo 95 na autostradzie - 1,599 EUR/litr !!!!! - espresso z mlekiem w Fatimie - 0,60 EUR - przejazd przez most Ponte 25 de Abril w Lizbonie - 1,45 EUR (płatne tylko przy wjeździe do miasta) Jutro ciąg dalszy zwiedzania. Trasę właśnie opracowywuje żona 😉 Zobaczymy.  

Zobacz dzień pierwszy                              Zobacz dzień trzeci

Czytaj więcej

Wakacje 2011- wstępny plan – część I

Lizbona- Portugalia
Jak pisałem kilka postów niżej, pierwotne plany urlopowe "wzięły w łeb". Strasznie nad tym ubolewam, ale z naturą walczył nie będę. Zaplanowana w lutym podróż do Japonii musi trochę poczekać. Od zawsze kieruję się dewizą, że nie ma ludzi niezastąpionych i każdy musi kiedyś iść na urlop. Dlatego też wolę nie czekać, aż mój organizm sam zdecyduje kiedy mam ten urlop odbyć (w najlepszym przypadku w szpitalu) i szybko planuję inny wyjazd, zastępujący Japonię. Padło na Portugalię. (więcej…)

Czytaj więcej